NAZYWAM SIĘ...
MIECZYSŁAWA KONIOR, urodziłam się 1 stycznia 1919 roku w Krakowie, w Płaszowie właśnie, na ulicy Płaszowskiej 100. Nie wiem czy teraz jest ta ulica...
Moi rodzice pochodzili obydwoje z Krakowa. Mama się urodziła tutaj... teraz to jest ulica Limanowskiego ale to była Salinarna dawniej. Matka moja – bo myśmy się tu z Płaszowa przeprowadzili tutaj - a matka moja taka była szczęśliwa. To było tutaj – parę kroków dalej, w tej chwili tam jest teraz taki sklep z bielizną - tu stał taki piętrowy dom i był taki sad przed domem. Do Podstawowej szkoły chodziłam w Płaszowie ale 4 lata. 4 lata do czwartej, bo potem poszłam do gimnazjum ośmioklasowego, takie jeszcze było przed reformą. poszłam jako 5 letnie dziecko. 9 lat miałam jak na Franciszkańską poszłam do gimnazjum więc 16 –17 lat miałam jak maturę zdałam i mając niespełna 20 lat ja już byłam po III roku studiów jak się wojna zaczynała.
Pamiętam, obudziłam się jakoś rano, był taki piękny dzień i ojciec mi powiedział – „Słuchaj, jest wojna”. I tak dziwnie.... To było takie dziwne, bo nic właściwie się nie działo. Potem się okazało, że były właściwie jakieś strzały, bo to na lotnisko zdaje się tutaj na lotnisko zrzucili jakieś bomby. I ojciec poszedł do pracy, do Magistratu, był pracownikiem Magistratu w Krakowie, zresztą zginął rozstrzelany przez Niemców w 1942 roku, był aresztowany z taką grupą Zarządu Miejskiego. Wtedy prezydentem był Klimecki. W jednej mogile są pochowani w lasach Niepołomickich – tam jest taka mogiła zbiorowa... I poszedł do pracy i wrócił koło południa i powiedział, że trzeba uciekać z Krakowa. I gdzieś znalazł takiego konia z taką bryczką. Załadowaliśmy się, na to i uciekaliśmy rzeczywiście. Cała rodzina. Pamiętam, że mama moja była taka przerażona, była jeszcze stosunkowo młoda kobietą – matka się urodziła w 1899 roku więc miała 40 lat w 1939 roku. I jechaliśmy. I dojechaliśmy gdzieś aż do Igołomii ale zatrzymaliśmy się tam, żeby przenocować ale ojciec się zastanowił i pomyślał, że nie ma sensu jednak mimo wszystko... Już Niemcy przechodzili, już było - bo myśmy byli gdzieś tam na takiej bocznej drodze – już widzieliśmy czołgi i żołnierzy – to jeszcze wtedy ci Niemcy to byli taka pierwsza armia młodych ludzi, potem to już różnie bywało. Ale szli więc nie było już sensu jechać dalej i wróciliśmy do Krakowa. No i potem to się już potoczyło. Ojca aresztowali w `42 roku 29 listopada, a 11 grudnia była ta egzekucja tam...
Ja miałam kolegę na studiach – Niemca. Myśmy przypuszczali, że on jest Żydem niemieckim i tu uciekł i studiuje w Krakowie, a okazało się, że to był szpieg! I to był taki facet, który potem był jakimś takim najważniejszym w SS, tak, że on w ogóle nadzorował aresztowania profesorów na Uniwersytecie. W Instytucie Matematycznym, który znał miał biura swoje. Nazywał się Fryderyk Papke. Ja spotkałam go na ulicy idącego w cywilu - on mnie lubił, nie wszystkich lubił, a mnie lubił jakoś. I spotkałam go we wrześniu i mówię, że chyba otworzą Uniwersytet od października, a on mi powiedział : ”E, niech Pani nie liczy...”. Spotkałam go jeszcze na ulicy Grabowskiego – tam mieszkała moja ciotka i ja byłam u niej. Od Grabowskiego jest zamknięta boczna ulica i tego dnia od rana wyrzucali, wysiedlali ludzi stamtąd i ludzie z takimi tobołkami..., bo w ciągu pół godziny kazali im się zbierać i wychodzić,.... no więc co mieli... Bo to dla Gestapo zajęli, tą uliczkę bo była zamknięta i jakoś tak...i ja go spotykam na tej ulicy i pytam się go gdzie on tu idzie, a on mówi, że on tu mieszka na Grabowskiego w bocznej. A ja mówię „Tak?!”, a tam przecież wyrzucali ludzi! I wtedy mi się rozjaśniło w mózgu! – ja myślę – „To on jest chyba w Gestapo!”, bo skoro tam dostał mieszkanie i tam mieszka...I mi powiedział, że na Uniwersytet, żebym nie liczyła, ale że mi bardzo dobrze życzy i żebym do jakiejkolwiek pracy poszła, żeby pójść do pracy bo ta Arbeitskarta jest strasznie ważna. I jakbym miała kłopoty z tym, to, żeby do niego się zwrócić, że on mi pomoże i że on w Instytucie Matematycznym będzie miał biuro. I faktycznie jak sobie pomyślałam, że nie będzie otwarty Uniwersytet, że nie będzie studiów to się zgłosiłam do PCK, bo cos trzeba robić. Jezuici organizowali na Kopernika szpital, to mnie tam przydzielili, potem okazało się, że potrzeba tam pielęgniarek więc się zgodziłam, choć byłam zielona i krwi się boję i zaczęłam pracować... Pracowałam tam do kwietnia 45 roku.
POJECHAĆ W HIMALAJE
Marzenie okupacyjne jest jednocześnie pragnieniem całego mojego życia. To jest ... wędrówki po górach. Przed wojną ja już byłam w Alpach francuskich. Ponieważ miałam pewne zdolności w naukach ścisłych, w matematyce – z tym jest zawsze dużo kłopotu, więc potrafiłam sobie uskładać pieniądze i jako 18 - letnia dziewczyna już pojechałam do Paryża, znałam język francuski więc to jest dosyć łatwo. Była wystawa światowa w 1937 roku i pojechałam, potem w Alpy francuskie i już tam chodziłam po tych Alpach i połknęłam haczyk i to mnie wciągnęło. I potem w wieku 40. lat po wojnie pojechałam z wyprawą w góry Kaukazu. Całe życie marzyłam, żeby w Himalaje pojechać. I nie pojechałam, bo po wojnie zamknięte było wszystko, do 1956 roku się nie można było ruszyć, a potem to też tak do NRD czy gdzieś tu, a potem byłam starsza, potem matka zachorowała i mąż mój zachorował i zamieniałam się w pielęgniarkę całodobową , mowy nie było, żebym gdzieś pojechała i nie zrealizowałam tych planów.