Nazywam się…
MARIA NOWAK
Urodziłam się w roku 1920, w Podgórzu mieszkałam przy ul. Wielickiej 28 na tzw. Unii – terenie kolejowym w pobliżu stacji w Płaszowie. W momencie wybuchu wojny byłam po pierwszym roku studiów matematycznych. Zostałam odznaczona medalem Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata Instytutu Yad Vashem za pomoc w uratowaniu z krakowskiego getta przyjaciółki - Heleny Goldstein.
To było przepiękne lato, bardzośmy się tam dobrze bawili w tej Mszanie Dolnej, [na koloniach], było dużo młodzieży, było dużo studentów, którzy się nie śpieszyli do domu, no bo to dopiero od pierwszego października się zaczynała [nauka]. Wcaleśmy radia nie słuchali, coś tam obijało nam się o uszy, że coś jest, ale nikt się tym nie przejmował. I tutaj gdzieś trzy dni przed końcem sierpnia ja dostaję telegram: „Wracaj natychmiast!”. Myślę sobie - Co się dzieje?, ale tam mi mówią: „Wiesz co, mówią o wojnie, widocznie mama się niepokoi”. No i rzeczywiście zaraz wróciłam, tak jakoś dwa czy trzy dni przed pierwszym i okazuje się, że mama dlatego tak się zdenerwowała, bo kolonie chłopców, na których był mój brat rozwiązali wcześniej i przywieźli te dzieci do Krakowa dużo wcześniej. Jak ja byłam na tych koloniach w Węgierskiej Górce, to widziałam, że tam po obu stronach, to był taki duży wydzielony teren zaogrodzony, a po obu stronach żołnierze budowali bunkry betonowe obronne. No więc wiedzieliśmy, że coś się szykuje, ale nie sądziliśmy, że to będzie tak szybko.
I jak te kolonie rozwiązali, przywieźli brata wcześniej do Krakowa, to mama się już zdenerwowała, że ja tam siedzę i dlatego ten telegram wysłali.
Pierwszego września było w piątek. Jak chodziłam jeszcze do szkoły, to nigdy nie zaczynaliśmy roku szkolnego w piątek, tylko w tym wypadku zawsze się zaczynało od poniedziałku. Czyli szkoła się miała zacząć czwartego. Jeszcze te dzieci latały wszystkie. Jak pierwszego dnia samoloty latały nad nami to huczały okropnie, i to dość nisko wielkie samoloty, no tośmy jeszcze rękami machali, że to nasze „Łosie”. Bo to nasze duże bombowce nazywały się „Łosie”. No a później, jakoś za nieczas, ktoś mówi: „Słuchajcie, oni bombardują”. Na Płaszowskiej ten most chcieli zbombardować, ale nie trafili w ten most, ale tam nie było zabudowania, no to tam nic nie zrobili, nawet specjalnie toru nie uszkodzili. No a myśmy tego wybuchu nawet nie słyszeli, bo jak te samoloty tak nisko leciały i leciały, coś trzy, to był taki huk, żeśmy nawet tego wybuchu tam nie słyszeli, że bomba tak blisko nas spadła. No i później, o godzinie jedenastej w radio, bośmy słuchali bez przerwy radio, o godzinie jedenastej zaczął się komunikat „A więc wojna...”.
Planów to się w ogóle nie robiło, bo człowiek nie wiedział, czy przeżyje. Planów to nie robiliśmy na wojnie...