MARIAN JĘDO

NAZYWAM SIĘ...


MARIAN JĘDO, urodziłem się 14 lipca 1922 roku, mam 88 lat. Mój ojciec był żandarmem w wojsku austriackim, a potem w polskiej policji. Mieszkaliśmy wtedy w Bieżanowie. Gdy ojciec przestał być sekretarzem gminy w Wieliczce, przyjechaliśmy do Woli Duchackiej, mieszkaliśmy tuż obok szkoły.



TEGO RANKA NIEBO BYŁO ZACHMURZONE...


Są wakacje, bawimy się w żołnierzy, mając 17 lat robimy sobie karabiny z drzewa. Bawiliśmy się w okopach, jak dzieci, z chłopakami, tu na tych górach między Wolą a Piaskami. Już wtedy dochodziły do nas różne głosy...

Zaczęli pojawiać się tzw. "druciarze", to byli Słowacy, którzy naprawiali garnki. Co parę dni szli tymi drogami, obserwowali, a byli to szpiedzy niemieccy, którzy udawali druciarzy słowackich, tak normalnie ubrani, jak zwykli ludzie. Pewnego dnia patrzymy - przed naszym domem na polu - stanęła bateria karabinów maszynowych przeciwlotniczych...

Spaliśmy wtedy wszyscy bracia na strychu lato, ciepło, na sianie, tu w Piaskach. I nagle słyszymy o 5 rano 1 września - nie wiedzieliśmy, że wojna wybuchła nic, bośmy radia nie mieli. Coś bardzo huczy, lata wkoło nad Piaskami, nad Wolą, nad Prokocimiem, no to prędko zeskoczyliśmy z tego strychu, patrzę lata ten polski samolot wywiadowczy - "Czapla". 

Za chwilę leci jakiś dwupłatowiec nisko od Borku Fałęckiego i gdy się przechylił, zobaczyliśmy czerwoną swastykę na stateczniku - Co to jest?! - Widzę, że to był Niemiec! - Więc co się dzieje?! 

Pamiętam, że 1 września rankiem niebo było całkiem zachmurzone nad Krakowem. Staliśmy na tym podwórku, dochodził do nas straszliwy szum, patrzymy, a tam w kształcie rombu zbliżają się do nas jakieś kreski, przelatują nad nami. Ojciec mówi - " Łosie!",

a ja mówię: "Łoś" ma krótki kadłub, a szerokie skrzydła, a te są chyba niemieckie bo takie cienkie, długie”. Nad Prokocimiem część wyszła z tej grupy, z tego rombu i utworzyła linię, a tamci mały rąb i poszli na wschód. Patrzymy, a nad Rybitwami jeden przechyla się w dół, wtedy zobaczyliśmy dokładnie, co się dzieje.




Na hangary w Czyżynach zrzucili bomby. Naraz natrafili na ogromny zbiornik zdaje się z paliwem z benzyną, bo był wybuch i czarny, ogromny dym. Co chwilę z tego dymu wyłaniał się jeden czy dwa polskie PZL-e, malutkie, myśliwskie, chowały się w tym dymie, a te niemieckie szły jak błyskawice. W międzyczasie masa ludzi znalazła się na pagórku, chyba ze 200 ludzi i wszyscy patrzyli. Przyszedł jakiś policjant i mówi, że "Łosie" próbnie bombardowały Kraków, ja mówię: “Przecież się pali!", a policjant mówi, że "Łosie", Kraków się pali, a on mówi, że "Łosie"! Co za ludzie!”

Wtedy się wtedy roztrząsłem i uciekłem do domu. "To przecież są Niemcy, co wy ludzie mówicie!". 

To była taka pierwsza chwila, ten pierwszy dzień. 


SZKOŁĘ DAWALIŚMY NIEMCOM...  


Wtedy nie miałem żadnych planów, bo byłem zmuszony do działania takiego, które nie mogło być planowane. A marzeniem było jak najwięcej Niemców uśmiercić i jak najwięcej im zrobić na złość. 

A ponieważ mieliśmy radiostację nadawczo - odbiorczą, tośmy dawali szkołę Niemcom,

bośmy nadawali wszystko to, co się dzieje, w Oświęcimiu, w Krakowie, w innych obozach...

Nie myślałem wówczas o niczym, bośmy tylko stale wędrowali, uciekali. 

Żaden z nas nie zginął. Półtora roku tak łazić po nocach…


Posłuchaj nagrania...

WIĘCEJ WSPOMNIEŃ...

ZOFIA I TADEUSZ BEDNARSCY

MARIA MŁYNARSKA

MARIA NOWAK

MICHALINA UZNAŃSKA

MIECZYSŁAWA KONIOR

SABINA ZOBOLEWICZ

ZBIGNIEW PALIWODA

STANISŁAWA PYSAR

TADEUSZ KUCZ

TADEUSZ SAFJAN

WIESŁAW ŻARDECKI

WŁODZIMIERZ WOLNY

ZBIGNIEW DANISZEWSKI

ZENONA STRÓŻYK STULGIŃSKA

TADEUSZ STULGIŃSKI

BARBARA SZAFRUGA-FARYNIARZ

STANISŁAW JAKUBCZYK

MARIAN ZIELIŃSKI

RYSZARD HOROWITZ